Julian Arden Julian Arden
1017
BLOG

Pompowanie kabaczka

Julian Arden Julian Arden Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

 

Czytelnicy są zapewne przyzwyczajeni, że niezbyt częste felietony, które zamieszczam w tym miejscu poświęcone są kwestiom rozrywki i kultury. Było trochę o Panu Samochodziku, było o Warzesze (tym znanym), a raz zdarzyło mi sie tu wspomnieć o jednym z pisarzy, którzy wyrośli i zjedli swe literackie zęby na Salonie. Ale to tylko raz.

 

A tu nagle technika. Otóż mogę bez wstydu wyznać, że wbrew literacko-kulturalnym zainteresowaniom, w istocie i z powodu wykształcenia jestem poniekąd technikiem, prawie takim jak Charlie Chaplin wkręcajacy śrubki w znanym filmie. I z tego powodu zwykle wiem, jak te śrubki działają.

 

Dlatego zainteresowała mnie koncepcja wyrażona ostatnio przez p. Rońdę, profesora uczelni technicznej (nie będę jej tu streszczać, chętni na pewno znajdą wiele informacji na ten temat choćby na Salonie, hasło: puszka coli). Ponieważ koncepcja Rońdy wydała mi się technicznie słabo uzasadniona, z tym większym zainteresowaniem przyłączyłem się do dyskusji na ten temat prowadzonej na blogu kolegi DOHC. Pod tytułem "Prof. Jacek Rońda wskazywał właśnie na to" autor zamieścił wpis, w którym do kwestii puszki dodał jeszcze butlę po gazie, która pompowana stopniowo zmieniła kształt, a następnie pękła. Autor stwierdził, że zdaniem p. Rońdy kadłub pękł w ten właśnie sposób co dowodzi, że został rozsadzony przez ciśnienie wewnętrzne powstałe wskutek wybuchu wewnątrz kadłuba.

 

Można dyskutować, z jakiego powodu zamachowcy mieliby niszczyć samolot przez umieszczanie ładunku w miejscu, gdzie dla wywołania poważnych szkód musiałby być bardzo duży, i w dodatku dla spowodowania katastrofy musiał nadmuchać ten wielki kadłub aż do pęknięcia. Wystarczyłoby przecież umieszczenie ładunku o znacznie mniejszej mocy w układzie sterowania (a podobno Rosjanie mieli takie możliwości). Ale to są kwestie logiki i poprawnego stosowania rozwiązań technicznych, a przyjęte jest tutaj, że Rosjanie nie umieją posługiwać się ani jednym ani drugim. Zatem o tym nie chciałem dyskutować. W związku z tym, aby nie strzępić języka po próżnicy, zadałem tylko jedno pytanie techniczne:

 

"A co w takim razie mówią dane z rejestratora lotu notującego ciśnienie wewnątrz kadłuba samolotu?"

 

Na to pytanie otrzymałem następującą odpowiedź autora notki:

 

"Widze ze zlecialy sie czerwone trolle, ale na ten punkt odpowiem i jednoczesnie zbanuje, poniewaz z wami w zasadzie nie ma dyskusji. Przyklady dyskusji w waszym wykonaniu wlasnie sa ekshumowane na Laczce.

Systemy mierzace cisnienie dziajala na zasadzie czestotliwosci pomiaru i zapisu cisnienia. Aby system mogl wykryc i zapisac cisnienie mierzone gdzie antycypowana jest eksplozja, jego czestotliwosc operacyjna musialaby byc na poziomie MHz. Im wieksza jest ta czestotliwosc samplingowania i zapisu tym drozszy jest taki system. W przypadku lotnictwa, wybuch nie jest czynnikiem wedlug ktorego projektuje sie systemy monitoringu pokladowego. Zatem z pewnoscia system pomiaru wewnetrznego cisnienia w Tu154M nie mial czestotliwosci pomiarowej wiekszej od powiedzmy 10Hz. Przy tak niskiej czestotliwosci pomiaru, nie da sie "opisac" wybuchu trwajacego mikrosekundy. DOHC"

 

Na to już niestety odpowiedzieć nie mogłem, ponieważ autor zablokował mi możliwość polemiki, zresztą zgodnie z obietnicą. Zawsze przecież jednak mogę odpowiedzieć tutaj. Odpowiedź zatem jest następująca (będzie raczej długa):

 

Dziękuję za odpowiedź, mam jednak pewne wątpliwości. Otóż ustalmy najpierw, co to znaczy "10 Hz". Oznacza to w tym kontekście dokonywanie sczytań parametru z częstością 10 pomiarów na sekundę, czyli co 1/10 s. (roboczo zakładam, że kolega rzeczywiście wie, że z taką częstością aparatura czytała i rejestrowała ciśnienie wewnątrz kabiny). To oczywiście do niektórych celów może być mało, ale obiektywnie biorąc jest tojednakdość często. Otóż jeśli tak, to każda fala zmiany ciśnienia trwająca dłużej niż odstęp między pomiarami (czyli dłużej niż 1/10 s) musiałaby zostać przez czujnik zmierzona i zapisana. Spójrzmy teraz na kwestię eksplozji. Kolega twierdzi, że eksplozja trwa "mikrosekundy". Nie wnikając w czas trwania eksplozji ładunków wybuchowych (który nie jest stały, tylko zależy od rodzaju ładunku i od jego objętości) muszę jednak zaoponować. Otóż czujnik o którym mowa nie mierzy czasu trwania żadnej eksplozji. Mierzy on wzrost ciśnienia ośrodka spowodowany (potencjalnie) przez wybuch. Ośrodkiem w tym wypadku jest powietrze, ośrodek wysoce ścieśliwy, w którym fala przemieszcza się stosunkowo wolno. Spójrzmy teraz na przykładowe pomiary wzrostu ciśnienia w wyniku eksplozji ładunku wybuchowego. W eksperymencie z małym 50 g ładunkiem heksoflenu na otwartej przestrzeni uzyskano wzrost ciśnienia z odległości 1 m trwający około 0,2 sekundy (po tym czasie ciśnienie spadało do wartości wyjściowej). [źródło: http://www.witu.mil.pl/www/biuletyn/zeszyty/20060100p/109.pdf] Zatem już taki próbny mikrowybuch zostałby z pewnością zarejestrowany przez wymienioną aparaturę ze względu na czas trwania fali ciśnienia, jaką spowodował.

 

Wróćmy do tematu. Zgodnie z tezą autora, miał miejsce wybuch wewnątrz kadłuba, wskutek czago kadłub zachował się jak jednolity zamknięty cylinder i gdy ciśnienie osiągnęło pewną (nieznaną, ale zapewne możliwą do oszacowania) wartość przewyższającą odporność kadłuba, ten eksplodował. Mielibyśmi więc wybuch powtórny, gdy kadłub rozrywany gazami pierwszego wybuchu pęka jak granat. Zdarzenie to zdaniem autora (choć nie prof. Rońdy, który kwestię po prostu pominął) miałoby odbyć się w luce czasowej między dwoma pomiarami ciśnienia, trwającej 1/10 sekundy. Powyżej przytoczyłem pewne poszlaki świadczące, że nawet przy bardzo małym ładunku wybuchowym eksplodującym na otwartej przestrzeni byłoby to raczej niemożliwe. A co z tą teorią robią warunki panujące na pokładzie samolotu?

 

Otóż ładunek ten (mający aż spowodować pęknęcie kadłuba samolotu) musiałby być znacznie większy niż 50 g. Silniejszy ładunek spododuje też większe ciśnienie, co za tym idzie fala wzrostu, a następnie spadku ciśnienia powietrza będzie trwała dlużej, niż w przypadku małego ładunku próbnego. A przypomnę, tamta fala i tak trwała 2 razy dłużej niż okres pracy czujnika - w odległości 1 m. Fala ciśnienia nie wygasłaby proporcjonalnie do rosnącej odległości od epicentrum, lecz zatrzymana przez ściany samolotu (średnio załóżmy 2 m od epicentrum) uległaby wzmocnieniu a następnie (powiedzmy) rozerwałaby kadłub od wewnątrz. Biorąc to pod uwagę, mając wiedzę na temat tempa wzrostu i spadku ciśnienia małego ładunku, nie można obronić tezy, że fala ciśnienia większego ładunku, rozprężając się w przestrzeni tej wielkości, trwałaby KRÓCEJ. Przeciwnie, trwałaby dłużej i nie ma możliwości, aby czujnik w postaci opisanej przez koelgę DOHC nie zarejestrował tej zmiany.

 

Tyle mojej odpowiedzi, której nie miałem możliwości udzielić we właściwym miejscu. Dodam jeszcze, że kolejna zbanowana osoba została przez DOHC poczęstowana na odchodnym informacją (mam również nadzieję, że prawdziwą, a nie wziętą z sufitu), że czujnik ciśnienia w kabinie wyskalowany była do wartości 2 barów, co zdaniem DOHC oznacza, że NAWET gdyby eksplozja "się zapisała", to NIE ZOSTAŁABY rozpoznana. Tutaj znowu chętnie bym skomentował, że ciąg pomiarów ciśnienia w kabinie na poziomie normalnym, zakończony skokiem do poziomu limitera w momencie katastrofy chyba jednak zwróciłby uwagę specjalistów badających zapis urządzeń pomiarowych. To tylkotakie przypuszczenie.

 

Na tym zakończę swój wkład w kwestie wyjaśniania katastrofy smoleńskiej w ogóle, a puszki prof. Rońdy w szczególności. Chyba że znajdzie się następny pomysłowy kolega naukowiec i pokaże coś na kabaczku lub na napełnionej wodą prezerwatywie.

 

Raczej bezlitosny, ale w miarę uprzejmy. Od czasu, gdy cisnąłem w brata kielichem, wiele się zmieniło.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie